Bransoletka z naturalnych kamienii
Kiedy patrzymy na fotografię produktową najczęściej widzimy tylko wycinek tego, co przedstawia. Nie dostrzegamy historii powstania samego przedmiotu, zdjęcia, okoliczności. Nie widzimy pracy - ogromu pracy ludzi, którzy za tym stoją.
Dlaczego poruszam ten temat? Wybierając dany przedmiot najczęściej kierujemy się praktycznością. Potem patrzymy na cenę - która w przypadku dobrych wyrobów typu hand made jest bardzo wysoka. Mówimy sobie wtedy - no tak, przecież materiały kosztują, przesyłka też... i najczęściej na tym zamykamy swoje rozważania na temat danej rzeczy.
Zatem jak powstała bransoletka, którą mam na zdjęciu? Cóż, wpierw zamówiłam kamienie naturalne w sklepie, który sprzedaje akcesoria dla rękodzielników. Wybrany kamień to kamień naturalny, a dokładnie Nefryt bursztynowy. Są to bardzo piękne koraliki o wielkości ok 6 mm.
Zamówiłam do tego silikonową żyłkę. I bransoletka ta dokładnie do wczoraj funkcjonowała na silikonowej żyłce przez caluśki rok. Niestety żyłka podwójna, którą użyłam pękła - co często się zdarza także przy zakupionych innych, gotowych bransoletkach. Na poniższych zdjęciach macie już efekt po naprawie - z rozsypanych koralików ciężko było mi zrobić jakąś sensowną kompozycje.
Akurat nie mam w domu żadnej kaszy manny, więc nie mogłam zrobić plaży - a ta chyba najlepiej oddaje klimat bursztynu, bo sam bursztyn kojarzy nam się przecież z morzem i plażą. No dobra, ale dość tej kreatywności - wróćmy więc do historii samej bransoletki!
Postanowiłam sama uratować moją bransoletkę. Zrobiłam makramę z kordonka, który wiele razy używałam do tego typu wyrobów i nigdy mnie nie zawiódł. Kiedy bransoletka była już gotowa po kilku minutkach plecenia - poszłam z córą w plener by skorzystać z cudnego naturalnego światła.
Kiedy dotarłam na miejsce sesji - troszkę cały plan zdjęciowy się troszkę poprzesuwał bo przy okazji byłam z córą świadkiem akcji gaśniczej OSP. Tak - ktoś podpalił śmieci - które ktoś notorycznie wysypuje na pobliskim przejściu (wnioskuje że ten ktoś musi mieć dość duży samochód, gdyż pralki i lodówki do małego auta się nie zmieszczą).
Kiedy strażacy pojechali - no i kiedy i ochłonęłam z córką - zaczęłam moje produktowe zdjęcia. Część z nich zrobiłam na dworze, a część w domu. Tak samo jest kiedy przychodzicie na sesję zdjęciową - no może "bez akcji gaśniczej", ale przypomnę "widzimy tylko wycinek tego co ktoś tworzy".
Komentarze
Prześlij komentarz